 |
|
|
|
|
Wiązownica Kolonia
Całkiem blisko Staszowa znajduje się wiele fascynujących miejsc. Jednym z nich jest z całą pewnością położony na wschodnim krańcu gminy Staszów PAŁAC w WIĄZOWNICY KOLONII, usytuowany pomiędzy porośniętym lasem wzgórzem, a rzeką Kacanką.
Sam budynek wywiera bardzo duże wrażenie, ze względu na nietypową architekturę. Pałacyk ma dwa piętra, 700 m2 powierzchni i 26 pomieszczeń. Obok pałacu stoi dąb, będący pomnikiem przyrody. W pobliżu pałacu znajduje się piwniczka, która służyła do przechowywania mięsa oraz przypałacowe zabudowania gospodarcze.
Wiązownica Kolonia w XIX wieku należała do majoratu Osieckiego majątku generała intendenta rosyjskiej armii czynnej, także senatora (w latach 1835-1863) Wasilija Pagodina. Rosyjski szlachcic (jego potomek dotarł do herbu i odpowiednich dokumentów w Rosji) posiadał wówczas 4 tys. 600 ha ziemi w tych okolicach. Mieszkał w Warszawie, lecz w Wiązownicy Kolonii przed 1863 r. wybudował pałacyk wraz z budynkami gospodarczymi. Miał to być jego dom na starość. Wasilij został pochowany na miejscowym cmentarzu.
Senator miał dwóch synów, którzy zginęli i córkę, którą wydał za Pietrowa (najlepszego ówczesnego szachisty). Odtąd majątek należał do rodziny Pietrowów. 88-letni mieszkaniec na wpół zrujnowanego dziś pałacyku Józef Skobel, tak mówił o właścicielach - A panie. O czym gadać. Nie może się pomieścić w człowieku tak dobrzy byli. Hojnie rozdawał nawet złote rublówki. Zdarzało się, że krowę komuś zabił, od razu pytał się ile i pięć razy tyle zapłacił. W ten sam ciepły sposób wspominają przodków Aleksandra Pietrowa najstarsi mieszkańcy Wiazownicy. - Trafiłem tu całkiem przypadkowo. Pałacykiem zainteresował mnie, niejaki Wrona; był działaczem Automobilklubu - opowiada Aleksander Pietrow. - Powiedział "Wie pan co, ten pałacyk pana rodziny niszczeje, nikt tego nie wziął, zainteresowałby się pan". Przyjechałem tu zimą 1994 r. Kupiłem pałacyk - Dzięki, 24 ha ziemi i nieszczęsną bazę Kółka Rolniczego, w której obecnie jest stacja paliw.
Rodzina Pietrowów spolszczyła się całkowicie. Już w trakcie powstania styczniowego, rodzina, wbrew swojej narodowości i pochodzeniu, pomagała Polakom w powstaniu, sponsorowała je, córka Wasilija Pagodina i jego przyjaciel, byli kurierami, emisariuszami Gillera (działacz rządu powstańczego, współautor powstania styczniowego), krążyli między Langiewiczem a Konstantym. W trakcie stracenia przywódcy powstania styczniowego Romualda Traugutta manifestowali wraz z Polakami. Rodzina Pietrowów stała się jednym z ewenementów Polski: pochodzenia rosyjskiego całkowicie się spolszczyła i uczestniczyła w walce o niepodległość nowej ojczyzny.
Ale rodzina Pietrowów czynnie uczestniczyła w życiu także i miejscowych chłopów. Zakładała liczne ochronki, w Wiązownicy wybudowała plebanię i wydatnie wspierała budowę pobliskiego kościoła, który do dziś zdobi wzgórze we wsi.
W roku wybuchu pierwszej wojny światowej w 1914, po przekroczeniu pobliskiej granicy przez wojska austriackie, Pietrowowie wyjechali do Petersburga, gdzie mieli swoje posiadłości (do dziś dom rodziny Pietrowów jest w Petersburgu). Tam dopadła ich rewolucja rosyjska 1917 r. Cierpiąc straszliwą nędzę, ukrywając się, wrócili do kraju dopiero w 1921 r. na mocy układu repatriacyjnego zawartego przez Józefa Piłsudskiego. Próbowali odzyskać swój majątek, nie mieli jednak obywatelstwa polskiego, choć wrócili do kraju jako obywatele Polski. - Rodzina jak wróciła starała się o odzyskanie tego majątku, gdyż cześć otrzymali od króla (ówczesnego cara), ale dużą część dokupili, wybudowali, co było sprzeczne z dekretem Piłsudskiego o zaborze tych majątków carskich. Procesowali się z państwem polskim. W pewnym momencie wojewoda kielecki zaproponował, żeby zrzekli się praw do majątku, a on podpisze im obywatelstwo. Zgodzili się. W 1931 r. stali się obywatelami polskimi, a ten człowiek, który do niedawna miał tutaj majątek został dozorcą w kopalni w Sosnowcu - wspomina, opowieści żyjącego w Warszawie Eugeniusza Pietrowa, który jako dziecko przeżywał trudne losy rodziców, pan Aleksander.
Do pałacyku prowadzi wąwóz przypominający sandomierski Wąwóz Królowej Jadwigi. Sam pałacyk, nazwany "Dzięki" powstał w 1844 r. Jest niewielki, jak na pałacyk, bo liczy 800 m kw. i 26 pomieszczeń. Już na pierwszy rzut oka widać, że wybudowano go w "stylu" eklektycznym, tzn. łączącym w sobie wiele stylów architektonicznych. Samym półokrągłym wejściem i klatka schodową w kształcie okrągłej baszty nawiązuje do wschodnich budowli, kolejne wejście zachowało oryginalne XIX-wieczne drzwi z herbem najprawdopodobniej właścicieli. Wszystko to dziś znajduje się w ruinie i tylko przypomina dawną świetność. Ostatni remont przeprowadzono tu w czasie niemieckiej okupacji. Potem tylko go eksploatowano. Do dziś w pałacyku mieszka 88-letni leśniczy, którego niezmierna chlubą i dumą są 35-letnie dwie gęsi. W pobliżu głównego budynku znajduje się powozownia, przez której dziurawy dach widać niebo. Po wojnie służyła jako obora dla zwierząt. Obok są jeszcze zabudowania gospodarskie i lodownia. Zwłaszcza ta ostatnia budzi spore zainteresowanie. Z zewnątrz przypomina wejście do piwnicy w usypanym z ziemi pagórku, wejście ozdobione resztkami miejscowego marmuru. Jednakże lodownia jest bardzo głęboka, wyłożona kamieniem. W dół prowadziły najprawdopodobniej nieistniejące już drewniane schody. Miejscowi opowiadają, że lodownia połączona była niegdyś podziemnym korytarzem z pobliskim kościołem. Dziś nie można nawet tego zbadać, gdyż w części zasypana jest śmieciami. Atrakcją turystyczną może stać się, co prawda młodszy od Bartka, ale liczący i tak około 500 lat dąb, rosnący w pobliżu pałacyku. Po domku zarządcy nie pozostał nawet kamień, budynek rozebrali ludzie, kradnąc materiał.
|
|